Remiza strażacka numer 24 sąsiadowała z kościołem i klasztorem Franciszkanów. Strażacy od zawsze bywali u ojców częstymi gośćmi. Jednym ze zwyczajów w zakonie była modlitwa o szczęśliwy powrót strażaków wyjeżdżających do pożaru. Ojciec Judge szybko pokochał najdzielniejszych z dzielnych i został ich kapelanem. Jim Papillo tak wspomina ojca Mychela: — Nigdy nie odmawiał przybycia na wezwanie. Potrafił całymi nocami czuwać w szpitalu przy ciężko poparzonych strażakach. Był z nami przy weselach, chrzcinach i pogrzebach. Wyczuwaliśmy bez słów jak szczerze był dla nas oddany.
Gdy pierwszy samolot uderzył w WTC, natychmiast zmobilizowano wszystkie wozy strażackie z remiz na Dolnym Manhattanie.
— 11 września rano o. Judge przygotowywał się w swoim pokoju do codziennych obowiązków, gdy dowiedział się, że samolot uderzył w World Trade Center — wspomina tragiczny dzień o. Miles Cassian, gwardian Zakonu Franciszkanów. — O. Judge natychmiast przebrał się w strój strażacki, włożył hełm i zszedł do remizy po drugiej stronie ulicy. Pojechał pierwszym wozem strażackim na miejsce akcji.
Nikt z wyjeżdżających załóg nie był w stanie wyobrazić sobie skali katastrofy. Spodziewano się stosunkowo dużego pożaru - tymczasem na ekipy czekało prawdziwe piekło ognia, pyłu i gruzu na skalę, która przeraziła cały świat. Ojciec Miles Cassian gwardian klasztoru franciszkanów tak wspomina tragiczny dzień:
11 września rano ojciec Judge przygotowywał się w pokoju do swoich obowiązków, gdy jego przyjaciel ojciec Caroll zapukał i powiedział, że właśnie jakiś samolot uderzył w jedną z wież World Trade Center. Ojciec Mychal wyczuł, że stało się coś okropnego. Natychmiast przebrał się w strój strażacki, włożył hełm, zszedł na dół, prosto do remizy po drugiej stronie ulicy i pojechał na miejsce akcji.
Pierwsze godziny po ataku to tragiczny okres zmagania się strażaków z sytuacją, która ich przerastała. Nikt wcześniej nie zetknął się z katastrofą na taką skalę. Wiele sekcji strażackich z uporem próbowało dotrzeć do pięter ogarniętych pożarem, inni próbowali skoordynować gaszenie na dole. Dziś już wiadomo, że nie mieli na to żadnych szans.
Ojciec Judge pomagał opanować chaos i namaszczał pierwszych śmiertelnie rannych. Liczba ofiar rosła z minuty na minutę. Do miejsca ratunkowego znoszono dziesiątki rannych. Każdy z nich czując śmierć, błagał o kapelana, aby pojednać się z Bogiem przed agonią. Ojciec Judge w samym sercu tego piekła musiał nie tylko znaleźć w sobie siły, by psychicznie wytrzymać ten koszmar, ale na dodatek, by dodawać otuchy innym, którzy żegnali się już z tym światem.
Ojciec Cassian wspomina:
Wiemy, że ojciec Michael podtrzymywał na duchu strażaków w czasie akcji. W pewnym momencie ludzie odcięci pożarem od schodów zaczęli wyskakiwać z okien World Trade Center. Im bardziej narastała siła pożaru, tym więcej osób wyskakiwało. Jedna z kobiety nieszczęśliwym trafem spadla na strażaka, przygniatając go. Ojciec Michael natychmiast podbiegł do konającego mężczyzny i zaczął mu udzielać sakramentu namaszczenia. Modlił się też za duszę tej nieszczęsnej kobiety. Kiedy to robił, niestety zdjął na chwilę kask i w głowę uderzył go kawałek spadającego gruzu.